-Dziękuję,że przy mnie jesteś. -szepnęła
stłumionym głosem, z twarzą wtuloną w jego tors. Łzy dziewczyny moczyły
mu koszulkę, ale on jedynie głaskał ją delikatnie po włosach.
-Tylko tobie na mnie zależy. Zawsze mnie wspierasz. Nie wiem jak Ci dziękować. -szlochała coraz ciszej, a powieki ze znużeniem zaczęły się przymykać.
-Nie musisz. Zrobiłbym dla Ciebie wszystko. -mruknął, wpatrując się w jej ładną, bladą twarz.
Szatynka
jednak już dawno zasnęła, zmęczona płaczem. Chłopak westchnął i wziął
towarzyszkę na ręce. Przeniósł jej kruche ciało do swojego pokoju i
położył ją ostrożnie na łóżku, szczelnie przykrywając kocem.
-Dobranoc. -musnął jej czoło ustami, i przyglądał się chwile śpiącej postaci.
W
końcu wyjął z szafy dmuchany materac oraz pościel, i rozłożył wszystko
na podłodze. Wiedział jednak, że nie zaśnie tej nocy. Musiał dopilnować,
by Ona była bezpieczna.
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
-Do cholery, zostaw ją! Nie widzisz,że robisz jej krzywdę?! -krzyknął, zasłaniając dziewczynę swoim ciałem.
-Odpuść, błagam. Nie chcę,żeby coś Ci zrobił. -powiedziała cicho, ściskając kurczowo jego dłoń.
-Nie
mieszaj się w to gówniarzu! Wypieprzaj stąd i zostaw moją córkę w
spokoju! Będę z nią robił co tylko zechcę i nic Ci do tego! -wrzeszczał mężczyzna i brutalnie wyrwał szatynkę z uścisku zielonookiego.
Dziewczyna
syknęła z bólu ale on tylko mocniej pociągnął ją za chude ramię,
wykręcając je do tyłu. Rozpaczliwie odwróciła głowę, szarpiąc się. Ich
spojrzenia się spotkały, a on dostrzegł łzy w jej czekoladowych oczach.
Niewiele
myśląc chłopak poderwał się z miejsca i niespodziewanie wymierzył cios
prosto w plecy bruneta. Zaskoczony tym ruchem zatoczył się do tyłu,
wpadając na słup.
-Chyba coś powiedziałem! Nie będziesz się mieszał w nie swoje sprawy śmieciu! -warknął, odzyskując równowagę.
Z
furią wyjął ze swojej ciemnej kurtki nóż i podbiegł do szatyna. Córka
spojrzała na niego przerażona. Wiedziała z doświadczenia,że teraz będzie
już tylko gorzej.
-Uciekaj! -krzyknął chłopak, desperacko rozglądając się w poszukiwaniu ratunku.
Dziewczyna patrzyła ze strachem na rozgrywającą się przed nią scenę.
-Proszę, idź stąd! Poradzę sobie! -powiedział, uchylając się przed wymierzonym w niego ostrzem.
W
końcu poddała się i z ukłuciem w sercu rzuciła się do biegu, wciąż
słysząc za sobą odgłosy walki. Czuła się winna, ale to była
najmądrzejsza opcja.
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
-Wybacz... -szepnęła, głaskając jego policzek.
Szatyn leżał na szpitalnym łóżku, podłączony do wielu piszczących maszyn. Klatka piersiowa unosiła się wolno. Góra...dół...
-Tak bardzo mi przykro. -mówiła, ze łzami przyglądając się Jego ranom.
Pokaleczone ręce. Rozcięty łuk brwiowy. Szwa na brzuchu.
A wszystko to moja wina... -myślała dziewczyna.
-Pamiętaj o jednym... -mruknęła chwytając delikatnie jego nieruchomą dłoń. -Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu.
Pochyliła się ostrożnie, i złożyła na jego ustach lekki pocałunek. Zaskoczona swoim czynem, szybko opuściła salę.
-Nie zapomnij o mnie... -powiedziała cicho, nim zniknęła za drzwiami.
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
-Gdzie Ona jest?! -krzyczał rozpaczliwie, potrząsając ramieniem Włoszki. -Gdzie?!
Dziewczyna patrzyła na niego, ze smutkiem strącając jego drżącą rękę ze swojego ciała.
-Wyjechała. -odparła cicho.
Objęła go niepewnie, pocieszająco klepiąc jego plecy.
-Zrobiła to dla Twojego dobra. -dodała i odeszła, zostawiając chłopaka samego.
Opadł
na ziemię, opierając się o betonową ścianę budynku. Ukrył twarz w
dłoniach, kuląc się. Jedno słowo tak nagle zmieniło Jego życie. Nigdy
nie czuł tak okropnego bólu.
-Kocham Cię Violu... -szepnął, a po bladym policzku zaczęły spływać łzy.
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
Kochany Leonie...
Wiem,że mocno Cię zraniłam. Pewnie się na mnie zawiodłeś.
Ale nie mogłam postąpić inaczej.
Brzmi to jak tania wymówka, jednak nie zrobiłam tego dla siebie.
Zależało mi tylko na twoim szczęściu.
Nie mogę niszczyć Ci życia swoją obecnością.
Kto chciałby męczyć się z przyjaciółką z niepełnej rodziny, do tego patologicznej?
Ojciec nie krzywdził tylko mnie, ty obrywałeś równie mocno.
I to przeze mnie. A to było dla mnie najgorsze.
Mam nadzieję,że będzie Ci teraz lepiej.
Ja sobie poradzę. Ale ty masz szansę na nowe,lepsze życie.
Poznasz wspaniałe osoby. Dziewczynę...
Mam tylko małe marzenie.
Żebyś o mnie pamiętał. Bo zawsze będziesz dla mnie najważniejszy.
Będę tęsknić...
Kocham
Twoja Violetta
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
-Daj mi tą walizkę, uparciuchu. -zaśmiał się, zabierając blondynce ciężką torbę.
Ta zachichotała cicho, ale nie protestowała już. Chłopak obdarował ją uśmiechem ukazującym dołeczki.
-Cieszę się, że Cię mam. -powiedziała dziewczyna, chwytając wolną dłoń szatyna.
-Ja też się cieszę. -odparł cicho, całując jej policzek,następnie wkładając bagaż do samochodu.
Mimo
szczęścia, jakiego doświadczał w towarzystwie swojej dziewczyny, zdawał
sobie sprawę z tego, że nigdy nie poczuje do niej tak głębokiego
uczucia, jakim obdarował Violettę. Na myśl o szatynce wciąż czuł
wzbierające się pod powiekami łzy.
Starał się. Szukał jej przez dobre kilka miesięcy. Jednak brązowooka zniknęła bez śladu.
Nie pozostawiła po sobie niczego, prócz krótkiego listu który znalazł pod swoimi drzwiami.
Nadal
trzymał go pod poduszką, i myślał o Niej każdej nocy. Martwił się o
dziewczynę. Wiedział,że musi przeżywać piekło z wiecznie pijanym i
agresywnym ojcem. Zwłaszcza,że oprócz Niego i Włoszki nie było nikogo,
kto by ją wspierał. Ale nie wiedział już, co robić. Obwiniał się o to,
jak postąpił. Jednak nie widział już innej opcji. Po prostu się poddał.
Mimo,że minęły dwa, okrągłe lata, miłość nie zblakła. Marzył o dniu, w którym ponownie ją spotka.
-Leon, tu Ziemia. Wstawaj! -głos blondynki wyrwał go z zamyślenia.
Otrząsnął się i wysiadł, pomagając dziewczynie wnieść torby do jej mieszkania.
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
-O to Ci przecież chodziło. Chciałaś Jego szczęścia... -myślała, popijając ciepłą latte w kawiarni.
Przez
szybę przyglądała się spieszącym tłumom ludzi. Na lotnisku przewijało
się właśnie tysiące osób, jednak Ona musiała dojrzeć akurat Jego.
Tak długo starała się zapomnieć, nie myśleć o tym jak mocno Go kochała.
Ale
widząc szatyna, jej serce wręcz wyrywało się z piersi. Tak bardzo
chciała do niego podbiec, wtulić się w Jego ciepłe ramiona. Chciała po
prostu być przy nim chociaż przez krótką chwilę. Okropnie tęskniła.
Jednak widok pięknej blondynki kroczącej przy Jego boku nie pozwolił jej na jakikolwiek ruch. Dosłownie ją zamurowało.
Sama
chciała, by zaczął normalne życie, poznał nowych ludzi. Ale nie
spodziewała się,że tak mocno ją to zrani. Ciężko było dopuścić do siebie
myśl,że teraz inna dziewczyna jest z nim tak blisko. I może robić to, o
czym marzyła szatynka. Kochać go z wzajemnością.
Niestety, zmarnowała szansę na miłość. Stchórzyła. Chociaż, jak
widać, Jej wyjazd przyczynił się do radości bardzo bliskiej zranionemu
sercu szatynki osoby.
Tylko że w jednej chwili pożałowała swojego powrotu do Buenos Aires. Nikt już tu na Nią nie czekał...
-I na co Ci to było? Zostając w Londynie oszczędziłabyś sobie bólu... -zakpiła jej podświadomość.
Ale tym razem musiała się zgodzić. Westchnęła, i dopijając kawę wyszła z kawiarni.
Chętnie wbiegła by do pierwszego lepszego samolotu i ponownie zniknęła jak najdalej stąd.
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
-Jak długo? -spytała drżącym głosem,nie mogąc powstrzymać ciekawości.
-Rok po twoim wyjeździe ją poznał a po kilku tygodniach byli już razem. -wytłumaczyła Włoszka, chwytając dłoń Violetty. -Przykro mi.
Szatynka, wzdychając, odparła.
-Sama tego chciałam. Gdybym nie wyjechała, może potoczyłoby się to inaczej. Ale trudno. Cieszę się,że chociaż on jest szczęśliwy.
-Nie byłabym tego taka pewna. -mruknęła Cauviglia.
Brązowooka zignorowała jednak jej słowa.
-Myślę,że
powinnam wrócić do Londynu. Widocznie tam jest moje miejsce. Tu bym
tylko przeszkadzała. I ty, i Leon macie już swoje życie. Nie chcę tego
zmieniać. -powiedziała cicho.
-Nawet o tym nie myśl. Bardzo się cieszę,że tu jesteś i nie pozwolę Ci znowu zniknąć. -Francesca chwyciła dłoń dziewczyny i obdarowała ją szerokim uśmiechem. -Zostajesz ze mną, kochana.
Szatynka
z westchnieniem oparła się o krzesło, jednak nie sprzeciwiała się już.
Wiedziała,że nie zostanie tu na długo. Widok jej ukochanego z inną
szybko by ją zniszczył. Ale chciała choć kilka dni spędzić z
przyjaciółką.
-Niech ci będzie. -powiedziała wreszcie, a brunetka pisnęła radośnie.
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
-Myślisz,że to dobry pomysł? Może lepiej idź sama... -mówiła, niepewnie wygładzając białą,zwiewną sukienkę którą miała na sobie.
-Niczym się nie martw. Będzie dobrze. -odparła brunetka, uparcie zostając przy swoim.
-Jeśli coś się stanie, to będzie twoja wina, pamiętaj. -zaśmiała się dziewczyna.
-Jeszcze będziesz mi dziękować. -uśmiechnęła się, wracając do łazienki.
Brązowooka
poprawiła swoją fryzurę z blond ombre. Wpięła w rozpuszczone falą na
prawe ramię włosy biało-różowy wianek. Do tego wsunęła stopy w pudrowe
szpilki i krytycznie przyjrzała się w lustrze.
-Wyglądasz pięknie Violu. -szepnęła Cauviglia kładąc drobną dłoń na jej plecach.
-Ty też niczego sobie. -zachichotała, rozluźniając się.
Dziewczyny zabrały swoje torebki i ruszyły do wyjścia, łapiąc się pod ramie.
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
-Nie dam rady. Fran, ja zostaję. -panikowała, nie ruszając się z siedzenia samochodu.
-Nie wygłupiaj się. Idziesz ze mną. -powiedziała stanowczo, ciągnąc ją za rękę.
Szatynka wzięła głęboki oddech i z wahaniem wysiadła z mercedesa, przytrzymując materiał swojej sukienki.
-Boje się. -szepnęła, wolno kierując się do drzwi wejściowych.
-Jestem przy Tobie Violu. Poradzisz sobie, jestem pewna. -zapewniła, przytulając ją.
-Mam nadzieję -dodała w myślach, i przymykając powieki dała się zaciągnąć do środka.
Znalazły
się w pięknej, przestronnej sali bankietowej. Dzisiejszego wieczoru
państwo Verdas świętowali rocznicę ślubu, jak i kolejne sukcesy w
firmie. Wszyscy przyjaciele rodziny zostali zaproszeni, włącznie z
Francescą która uparła się by zabrać Castillo ze sobą.
Dziewczyna
walcząc z wielkim stresem rozejrzała się po eleganckim pomieszczeniu.
Wiedziała,że jej pobyt tutaj wiąże się z tym, że wszyscy dowiedzą się o
jej powrocie.
A
było pewne,że i Leon jest tutaj, by świętować z rodzicami. Nie chciała
niszczyć jego spokojnego życia swoim nagłym przyjazdem. Wszystko sobie
na nowo ułożył, a ona tylko by to zepsuła. Pragnęła jego szczęścia,
dlatego zakrywając swoją twarz włosami przeszła na mniej zaludniony kąt
sali, siadając przy niewielkim stoliku.
Kelner
podał jej kieliszek szampana, którego z chęcią przyjęła. Zaraz po
przywitaniu z państwem Verdas, Francesca się do niej przysiadła.
-Chyba nie myślisz,że pozwolę Ci tu siedzieć przez cały wieczór? -spytała włoszka, z politowaniem kręcąc głową.
-A może jednak? -odparła z nadzieją.
-Ani mi się śni. Chodź, potańczymy trochę. -uśmiechnęła się, i zaprowadziła brązowooką na parkiet.
Mimo,że
były tylko w swoim towarzystwie, podczas gdy inni tańczyli ze swoimi
"połówkami", bawiły się całkiem dobrze. Cauviglia zdołała poprawić jakoś
humor przyjaciółki.
-Dobra, ja wymiękam. Muszę usiąść. -wydusiła Violetta, wciąż śmiejąc się z kroków Fran.
Zdecydowanie nie należała do mistrzów parkietu.
Szatynka
zawróciła, i zaczęła przedzierać się przez tłumy gości, uważając na
wirujące w tańcu pary. Wreszcie dotarła do barku, do którego zmierzała.
Zanim
jednak usiadła na krzesełku, ktoś uderzył w nią, omal nie wywracając
jej drobnego ciała na podłogę. W ostatniej chwili ciepłe dłonie objęły
ją w talii, przytrzymując w powietrzu. Uniosła wzrok, napotykając
szmaragdowe tęczówki wpatrzone w nią ze zdumieniem.
-Violetta? -szepnął, a ją przeszył dreszcz na dźwięk jego nieco zachrypniętego głosu.
Oczy chłopaka pokryły się łzami. Szatynka poczuła ukłucie w sercu. To przez ciebie teraz płacze. Niszczysz jego szczęście. -podświadomość wciąż uświadamiała jej jaki ból mu wyrządziła.
-Przepraszam, Leon. -powiedziała cicho, wyrywając się z uścisku.
Ciężko
było jej odejść, ale wiedziała,że musi. Rzuciła się biegiem w kierunku
wyjścia, zostawiając jego zaskoczoną postać w tyle.
Nie powstrzymywała łez, które spływały strumieniem po zaróżowionych policzkach. Zasłużyłam na cierpienie. Ojciec miał rację -myślała.
Na
samo wspomnienie o rodzicu, rany na jej nadgarstkach, przykryte kilkoma
bransoletkami, zapiekły. Poddała się i zatrzymała w holu hotelu, nie
wiedząc co ze sobą zrobić. Spodziewała się, że Fran będzie jej szukać,
ale chciała zostać sama. Bez zastanowienia skierowała się do windy,
wybierając ostatnią cyferkę z podpisem dach.
Tam
mogła znaleźć jedyne spokojne miejsce. Ocierając mokre ślady patrzyła,
jak metalowe drzwi się uchylają, otwierając przed nią nocną panoramę
miasta.
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
-Kto to był? -spytała Stephanie, patrząc na jego łzy ze zdziwieniem.
Nie
był w stanie odpowiedzieć. Na widok Violetty serce chłopaka się
zatrzymało, by po chwili ponownie zacząć bić i to jeszcze szybszym
tempem. Nigdy nie reagował tak na żadną dziewczynę, nawet na Stephie,
którą "kochał".
Nie
wierzył w to, co się wydarzyło. Marzył o chwili, gdy ponownie się
spotkają, ale bał się myśleć o tym,że może się to zdarzyć. Nie
spodziewał się, że tak wielkie szczęście ogarnie go na jej widok. Po tak
długim czasie, poczuł jak miłość którą ją darzy odżyła, nawet z większą
siłą nisz kiedyś.
Bez słowa podniósł się z podłogi i ruszył w ślad za nią. Nie mógł pozwolić, by znów zniknęła z jego życia.
-Leon! -krzyczała za nim blondynka, jednak on już jej nie słuchał.
~~~~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~~~
Po
przeszukaniu najbliższej okolicy, Leon wciąż nie znalazł szatynki.
Rozpaczliwie krzyczał jej imię, jednak odpowiadała mu jedynie cisza. Z
rezygnacją wrócił do hotelu, w recepcji zastając przyjaźnie wyglądającą
kobietę, około czterdziestki.
-Dobry Wieczór, mogę w czymś pomóc? -spytała na widok jego zagubionej miny.
-Yy...W
sumie tak. Widziała pani może szatynkę w białej sukience i wianku?
Wybiegła z sali bankietowej i nie wiem gdzie jest... -odparł niepewnie.
-Hm. Wydaje mi się, że była tutaj taka. Wbiegła do windy,chyba wjechała na ostatnie piętro, ale nie jestem pewna. -wytłumaczyła.
-Dziękuję
pani bardzo! -powiedział ożywiając się i wbiegł do windy nim metalowe
drzwi się zatrzasnęły. Wcisnął ostatni guzik, w myślach pośpieszając
maszynę. Martwił się o dziewczynę, nie mógł jej stracić.
Wreszcie
po kilku minutach, które wydawały się być wiecznością Leon znalazł się
na szczycie największego hotelu w mieście. Rozejrzał się i przez moment
wydawało mu się,że jest tu sam. Ujrzał jednak w cieniu siedzącą na
krawędzi drobną postać.
Z
nieba powoli zaczynał padać drobny deszcz, a raczej mżawka. Chłopak
zbliżył się trochę. Dostrzegł,że szatynka ma przymknięte oczy.
Ich
ubrania z upływem kilku sekund stawały się wilgotne. Makijaż
brązowookiej pozostawiał czarne smugi na nieskazitelnej, bladej twarzy.
-Violu...-wyszeptał, siadając koło niej.
Castillo gwałtownie uniosła głowę, spoglądając na niego ze strachem.
Dopiero wtedy chłopak ujrzał kawałek rozbitego szkła, który trzymała w ręce.
Zdążyła zrobić kilka płytkich cięć, z których wypływała czerwona ciecz.
-Violu, dlaczego to robisz...? -spytał z bólem.
Nie
pierwszy raz był świadkiem takiego wydarzenia. Jednak zawsze ją
wspierał, i dzięki niemu rozstała się z żyletką. Nie pomyślał nawet, że
mogła do tego wrócić.
Dziewczyna nie odpowiedziała, jedynie spuściła głowę, zasłaniając twarz włosami.
-Spójrz na mnie... -mruknął, delikatnie łapiąc jej dłoń.
Wolno uniósł ją do góry, i położył ją sobie na klatce piersiowej. W miejscu, gdzie biło jego serce.
-Nie mogę. -powiedziała cicho, nie zmieniając pozycji.
-Dlaczego?
-Wiem,że
teraz się mną brzydzisz. Zostawiłam Cię tak nagle, wtedy gdy mnie
potrzebowałeś. Leżałeś w szpitalu i to przeze mnie, a ja uciekłam. Teraz
znowu Cię ranie. Obiecałam przestać się ciąć...ale nie potrafię. -mówiła, a jej ciało zaczęło drżeć.
Chłopak zdjął z siebie ciemną marynarkę, zakładając ją na ramiona dziewczyny.
Nie protestowała, dlatego ostrożnie przesunął ją trochę dalej od krawędzi dachu, obracając w swoją stronę.
-Podnieś głowę. -wciąż prosił.
Jednak
Ona wciąż pozostawiała ją spuszczoną. W końcu szatyn ujął jej podbródek
i uniósł go do góry. Napotkał spojrzenie jej poczerwieniałych od płaczu
oczu.
-Przepraszam. -załkała, a on od razu przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
Deszcz padał coraz bardziej, ale oni zdawali się tego nie zauważać.
-Nie
byłem na Ciebie zły. Wiedziałem,że chciałaś dobrze. Ale nie mogłem się z
tym pogodzić. Nie potrafiłem żyć bez Ciebie. Byłaś dla mnie wszystkim.
Najważniejszą osobą w moim życiu. Chciałem Cię odszukać, ale ty
zniknęłaś. Martwiłem się. Bałem się,że On znów będzie Cię krzywdzić.
Nienawidziłem się za to,że nie mogłem Ci pomóc, ani Cię wspierać. -wyszeptał, gładząc jej plecy.
-Leon... -zaczęła stłumionym głosem.
-Ale
to już nie ważne. Nic się nie zmieniło, wciąż jesteś dla mnie
wszystkim, i zawsze będziesz. Bo Cię kocham, rozumiesz? Kocham cię
najbardziej na świecie. Kocham Cię za twój uśmiech, który uwielbiałem
wywoływać. Chciałem,żeby był tylko dla mnie. Kocham Twój śmiech, Kocham
Twoją radość,Kocham to,że nawet po tym co się działo potrafisz być pełna
dobroci. Kocham Twoją wrażliwość, Kocham Twój charakter, który nie raz
dawał mi się we w znaki. Kocham Cię za wszystko, za to jaka
jesteś...Chcę dawać ci szczęście. Tylko błagam, nie zostawiaj mnie już. -powiedział, ocierając łzy które pojawiły się w jego szmaragdowych oczach.
-Obiecuję... -wyszeptała.
Leon uśmiechnął się z ulgą. Nie miał już przeszkód, aby złączyć ich usta w pocałunku.
Tak długo o tym marzył, wciąż nie wierzył że to właśnie się dzieje.
Przysunął się bliżej dziewczyny, jeszcze bardziej splatając ich ciała w uścisku.
Po oderwaniu się od siebie, wreszcie ujrzał na twarzy szatynki uśmiech.
-Leon...? -spytała, nieco oszołomiona, opierając swoją głowę na jego ramieniu.
-Tak? -mruknął, nie odwracając od niej wzroku. Nie mógł się napatrzeć na jej piękną twarz, na której w końcu gościł spokój.
-Ja też Ci... -zaczęła, ale przerwał jej głośny grzmot, a błyskawica przecięła niebo.
Z nieba lunął jeszcze mocniejszy deszcz, a oni zerwali się z miejsc.
-Szybko, wracajmy! -krzyknął szatyn.
W ostatniej chwili wbiegli do wnętrza budynku. Zaraz po tym w dach uderzył piorun.
Patrzyli na to zaskoczeni.
-Było blisko... -powiedziała Violetta, patrząc na zamknięte, metalowe drzwi windy.
Przytulił dziewczynę do siebie, całując jej czoło z czułością.
-Ważne,że jesteśmy tu teraz, i nic się nam nie stało. -odparł, uspokajając ją.
-Co chciałaś mi powiedzieć? -spytał, gdy stali już w holu.
Nachyliła się, patrząc w szmaragdowe tęczówki.
-Że też Cię kocham, Leon. -szepnęła, a ich usta znów tworzyły jedność.
Szatyn
oparł swoje mokre od deszczu czoło o jej, otaczając rękami jej talię.
Ona za to oplotła dłonie na jego karku. Z sali leciała cicha, wolna
muzyka, a oni zaczęli kiwać się w jej rytm.
Nie
wierzyli w to, jak szybko potoczył się bieg wydarzeń dzisiejszego
wieczora. Jeszcze kilka dni temu, leżąc w łóżkach myśleli o sobie,
czując okropną tęsknotę, a dziś stoją przytuleni, szczęśliwi,że wreszcie
mogą być razem.
-To
wszystko wydaję się takie dziwne...Nieprawdopodobne. Nie odważyłam się
nawet pomyśleć, że to się tak potoczy. Nie sądziłam,że w ogóle będziesz o
mnie pamiętać.
-Pamiętałem. Bo nie poznaliśmy się po to, by o sobie zapomnieć...-powiedział szatyn, łapiąc jej drobną dłoń.
Jeżeli
łączy was prawdziwa miłość, to nawet po latach rozłąki dostaniecie
drugą szansę...Bo miłość potrafi poradzić sobie z każdą przeszkodą.