Ból saje się coraz silniejszy, a ja nadal nie wiem o co chodzi. Jadę jakimś samochodem, nie wiem dokąd, ani z kim, po prostu siedzę na tylnych siedzeniem i zwijam się z bólu.
- Wytrzymaj jeszcze trochę.- słyszę szept jakiejś kobiety, lecz nie wiem kto to i nie dlatego, że straciłam tyle krwi, że nie łącze faktów.
Szłam przez park, usłyszałam strzał i poczułam jak malutka kula godzi mnie w bok. Z mojego gardła, przez zaskoczenie jakim jest cała ta sytuacja, nie mógł się wydostać jakikolwiek dźwięk prócz jęku. Upadam na ziemię i zwinęłam się w kłębek, po chwili poczułam jak ciepła krew ucieka z mojego organizmu przez ranę, którą ktoś mi zadał. Wydałam z siebie kolejne skomlenia mając nadzieje, że ktoś mi pomoże. W oddali mogę usłyszeć jak nieznana osoba biegnie prawdopodobnie w moją stronę.
- Cholera… Diego! Jest ranna!- słyszę głos kobiety, lecz obraz zaczyna mi się rozmazywać przed oczami.
- Ale ona nie jest od nas.- udaje mi się wyłapać po kilku chwilach niski, męski ton.
- Ale też nie jest w od nich, musiała dostać przez przypadek.- po raz kolejny czuję falę ognistego bólu, więc tym razem udaję mi się krzyknąć z bólu.
- Cholera... Dzwoń po Fede i zawiadom Verdas'a… Jak to się mogło stać, kurwa!- ktoś podchodzi do mnie i próbuję zatamować krwawienie z mojego boku na co po raz kolejny krzyczę.- Siedź cicho, bo będziemy mieli problemy.- warczy w moją stronę, a ja zamieram.
Czuję jak ktoś kładzie mnie na czymś, resztkami sił otwieram oczy i próbuję złapać ostrość. Widzę szatyna z brązowymi oczami.
- Obudziła się!- krzyczy od razu i odchodzi.- Francesca!- po chwili podchodzi do mnie wyżej wymieniona kobieta i uśmiecha się pokrzepiająco.
- Wszystko będzie dobrze.- następnie zwróciła się do mężczyzny o zielonych oczach- Przez wypadek została postrzelona w bok.
- Widzę, ale kurwa wytłumacz mi jak mogliście postrzelić kogoś nie winnego!- krzyczy zły, po czym przykłada gazik do mojej rany na co staram się wyrwać i krzyczę z bólu.
- Przytrzymaj ją.- mamroczę szatyn.- Zaraz będzie po wszystkim.- zwraca się do mnie. Kolejny gazik, ból, mój krzyk,czyjeś ręce przytrzymujące mnie abym nie mogła uciec, aż w końcu ciemność.
Budzę się w dość dużym pokoju. Próbuję usiąść, lecz uniemożliwia mi to okropny ból w boku i wszystko już sobie przypominam, no prawie… Park, strzał, jakieś dwie osoby, samochód, kobieta i zielone oczy. Słyszę jak ktoś wchodzi do pokoju.
- Jak się czujesz?- dostrzegam kobietę o czarnych włosach, która nieśmiało podchodzi do mnie, a ja patrzę na nią przerażona.- Nie bój się, nic ci nie zrobię.
- Kim jesteś, czemu tu jestem, to wy mnie postrzeliliście?!- zaczynam zadawać pytania.- Kiedy będę mogła wrócić do domu?
- Jestem Francesca, nie to nie my, tylko ci z którymi walczyliśmy i znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu i porze. Niestety nie wiem, czy będziesz mogła wrócić do domu, za dużo wiesz…- mruczy pod nosem ostanie zdanie, a ja blednę.- Spałaś cztery dni, a teraz pójdę po Leona i on zmieni ci opatrunek.- wyszła, w co ja się wpakowałam?! Po chwili Francesca po raz kolejny weszła do pokoju, lecz tym razem nie sama, tylko z mężczyzną, który mnie opatrywał. Podszedł do mnie, a ja przestraszona chciałam się lekko odsunąć, lecz nie był to najlepszy pomysł, gdyż poczułam promieniujący ból w lewym boku przez co suliłam się.
- Spokojnie, chce tylko zobaczyć jak się goi i założyć nowy opatrunek.- uspokaja mnie, lecz ja nadal patrzę na niego nie ufnie.- Jestem Leon.- przedstawia się widząc moją minę.- Tylko ja tutaj jestem wstanie zaopiekować się tobą pod względem medycznym.- dodaje, a moje ręce zaciśnięte na końcach koszulki lekko się rozluźniają i delikatnie podnoszę materiał do góry. Natomiast Leon zsuwa jeszcze trochę spodenki od piżamy, a ja zamieram.- Spokojnie, muszę je lekko zsunąć, aby w całości zobaczyć ranę, nie mam zamiaru cię gwałcić.- lekko śmieję się, a ja lekko się rozluźniam. Czuję jak odkleja opatrunek i muska palcami ranę.- Goi się ładnie, lecz musisz jeszcze poczekać z dużą ilością ruchu. Fran pomoże ci się umyć, a później założę ci nowy opatrunek.- odchodzi od nas i zapisuję sobie coś w zeszycie, a kobieta podchodzi do mnie i pomaga wstać, niestety nie jestem w stanie nawet zgiąć się. Szatyn widząc to podchodzi do nas i bierz mnie na ręce, syczę, a moje ręce zwijają się w piąstki i mocno zaciskają.
- Przepraszam, ale i tak bardziej by cię bolało, gdybyś sama musiała iść.- tłumaczy.
- Dziękuję.- szepczę cichutko, a zielonooki uśmiecha się do mnie. Odnosi mnie do łazienki i pomaga samej stanąć pod prysznicem. W reszcie pomaga mi czarnowłosa.
- Przepraszam, nie mieliśmy zamiaru, aby cię w to wplątać, to nie miało tak być- zaczyna się tłumaczyć co przerywam jej śmiechem.
- Mogłam nie iść do tego parku, ale się uparłam i mam co chciałam, ale czemu wcześniej mi powiedziałaś, że nie wiesz kiedy mnie wypuścicie?- kobieta w pierwszej chwili sztywnieje.
- Wiesz… bo ty… ehh… Wiesz za dużo.- wyrzuca z siebie wreszcie.- Wiesz, że istniejemy i masz na to dowód w postaci rany postrzałowej, nie możemy ryzykować, tu nikt nie chce iść do więzienia.- śmieje się cicho, a ja parzę na nią zdumiona.
- Czyli… Ja muszę z wami zostać?- nie dowierzam, ale chyba każdy na moim miejscu by tak zareagował, nagle dowiadujecie się, że wasze życie zmieni się o 180 stopni i musicie zostawić wszystko czego się dorobiliście.
- Nauczymy cię strzelać, walczyć i zostaniesz, ale jak nie… do są trzy wyjścia, albo zostaniesz jako jedna z nas, albo naprawdę polubiliśmy się, lub…- nie kończy lecz wiem co ma na myśli.
Jestem tu od miesiąca, poznałam wszystkich, zaczęłam już sama się poruszać i polubiłam ich wszystkich, mimo, że łamią prawo są dla siebie jak rodzina, jedno broni i wspiera drugie. Nie ukrywam, że w pewnym stopniu cieszę się, że nie długo dołączę to tej „rodziny”. Od tygodnia uczę się strzelania i zagrań taktycznych, lecz na walkę muszę poczekać, aż rana całkiem się zabliźni, a propo niej, właśnie idę do Leona, aby sprawdził czy mogę już zacząć trenować.
- Hej.- mówię wchodząc do salonu, wszyscy mieszkamy razem, a Leon jest jedyną osobą, która jest w stanie uratować nam życie, poznałam jego historię, był na piątym roku studiów medycznych, lecz tak jak ja i Camila wpadł na nich i nie żałuje tego.
- Zapomniałem.- mówi wstając.- Choć zobaczymy tą ranę.- uśmiechnięta kieruję się w stronę „gabinetu”. Kładę się na leżance i podwijam koszulkę, szatyn na to śmieję się.
- Aż tak chcesz do nas dołączyć?
- Tak.-mówię jak małe dziecko czym wzbudzam jeszcze głośniejszy śmiech szatyna. Podchodzi do mnie i lekko zsuwa spodenki.
- Dobra, wygląda na to, że możesz zacząć już ćwiczyć, więc zaczynasz od jutra.- mówi uśmiechnięty.- O 7 widzimy się w kuchni i idziemy biegać.- oznajmia na co jęczę niezadowolona, a zielonooki chichocze.
Dwa miesiące później:
- Leon, kochanie, nie rób mi tego.- szlocham płacząc.
- Violu pamiętaj, że cię kocham.- mówi z trudem i powolnym ruchem zamyka oczy, wybucham płaczem. To mogłam być ja, ale nie on zakrył mnie swoim ciałem i dostał kulkę w brzuch.
- Viola gdzie jesteście?- słyszę krzyk Diego, który po chwili zjawia się przede mną z Francesca.- Cholera!- wrzeszczy i uderza z całej siły w pobliską ścianę on i szatyn byli przyjaciółmi.
- O-o-o-on- próbuję coś wydusić, włoszka dzwoni po pomoc.- Leon, obudź się i przestań udawać.- zaczynam błądzić dłońmi po jego szyi, a oczy zachodzą łzami i już prawie nic nie widzę.- Kochanie…- łkam. Moi towarzyszę patrzą na mnie ze smutkiem jaki sami odczuwają, ale też z żalem.
- Violetta daj spokój.- mówi Diego.
- Zamknij się on żyje, tylko udaje, zaraz się obudzi.- wrzeszczę, a Diego zrezygnowany odchodzi.
Rok później:
Wierzycie w szczęśliwe zakończenia? Niektórzy mówią, że to jest duży błąd, ja właśnie przez całe życie w nie wierzyłam. Ludzie mówią, że cierpimy przez to więcej, ale ja nie cierpię, właśnie ta wiara w szczęśliwe zakończenia dawała mi siły, kiedy Leon by śpiączce. Tak Leon się wybudził i żyje, jesteśmy razem. Wszyscy dalej robimy to co robiliśmy, ale szatyn ma zakaz ode mnie i Diego na walki z innymi, nie chcę, aby dostał po raz z trzeci w brzuch. Ja też nie mogę, lecz o tym wszyscy dowiedzą się dzisiaj.
- Kochanie muszę ci coś powiedzieć.- mówię, gdy jesteśmy sami.
- Będziemy rodzicami.- szepczę na co mnie całuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz